Szyderstwo i przemoc
Szyderstwo i przemoc. Albert Cossery
Fragment
IV
Heykal, otulony purpurowym szlafrokiem, wstał z kanapy i podszedł – chyba już dziesiąty raz – do okna. Nie wyglądał na rozdrażnionego, poruszał się po pokoju krokiem dystyngowanym, jakiego nie powstydziłby się bywalec królewskich pałaców. Zlustrował ulicę chłodnym i beznamiętnym spojrzeniem pogodzonego z losem fatalisty; przestał już liczyć na powrót Siriego. Służący mógł wrócić dopiero jutro albo nawet za tydzień, tego nie wiedział nikt, a już z pewnością nie Heykal. Wczesnym popołudniem polecił mu zanieść do prasowacza jedyny garnitur, w którym mógł się pokazać bez wstydu. Dochodziła szósta, a Siriego nadal nie było, przepadł jak kamień w wodę. Heykal przeżywał istne katusze, zniknięcie służącego oznaczało areszt domowy. Inne ubrania były znoszone, a wyjście na ulicę w niechlujnym stroju nie wchodziło w rachubę. Taka dbałość o wygląd mogłaby się zdać dziecinadą, ale wyrażała jeden z zasadniczych rysów jego charakteru. Jeśli bowiem młody Karim udawał wielmożę w towarzystwie przygodnych kurewek, Heykal rzeczywiście był wielkim panem; nie zawdzięczał tego fortunie czy pozycji społecznej, ale swej prawdziwie arystokratycznej naturze. Nadzwyczajny sposób, w jaki się stroił, chodził czy mówił, nie był następstwem znojnych ćwiczeń, lecz cechą wrodzoną.
Oddalił się od okna, nie okazując rozgoryczenia; głowę miał podniesioną, jakby stawiał czoło przeciwnościom losu. Siri nierychło się pojawi; zapadł się pod ziemię, a wraz z nim przepadł garnitur. Ów reprezentacyjny garnitur, kupiony przed kilkoma laty, a obecnie, jak mniemał Heykal, wystawiony na najbardziej plamiące przygody, był dla swojego właściciela przedmiotem bezustannej troski. Heykal dbał o niego z wprost maniacką przezornością. Poświęcał sporą część wolnego czasu na zapobiegliwe chronienie go przed najmniejszym pyłkiem kurzu.
Było to ubranie jedyne w swoim rodzaju, z ciemnej zagranicznej tkaniny, uszyte z niebywałą maestrią przez najbieglejszego krawca w kraju. Chociaż Heykal nosił je niemal codziennie, zachowało swój pierwotny kształt, a nawet, z wiekiem, zyskało na uroku. Kosztowało krocie, ale warte było tej ceny, doskonale bowiem spełniało swoją funkcję. Jako dodatek do szlachetnej fizjonomii Heykala stanowiło rękojmię jego zamożności; pozwalało mu uchodzić w najbardziej ekskluzywnych kręgach za młodego człowieka z najlepszego towarzystwa. Zresztą, nie będąc bogatym, Heykal nie był też całkowicie pozbawiony środków utrzymania; niewielka renta z odziedziczonego spłachetka gruntu starczała mu na skromną egzystencję. Nikt nie znał wysokości owej renty; z uwagi na wielkopańskie maniery i dumną postawę brano go przeważnie za właściciela olbrzymiego majątku ziemskiego. Skończył trzydzieści dwa lata, ani razu nie parając się pracą. Wolał się zadowolić szczupłym dochodem, niż kolaborować, choćby tylko epizodycznie, z hordą krwiożerczych bandziorów zaludniających tę planetę. Heykal nie był jednak próżniakiem; niestrudzenie tropił burleskowe aspekty ludzkich poczynań. Znajdował upodobanie w tym błazeńskim świecie. Prawdę mówiąc, gdyby odkrył w nim choćby najmniejszą drobinę rozsądku, byłby tym wielce zasmucony. Kiedy spostrzegał w gazecie informację jako tako sensowną, chorował ze zgryzoty. Rozkoszował się ustawicznym widowiskiem tępego szaleństwa swoich bliźnich; radował się tym spektaklem jak dziecko w cyrku, a życie wydawało mu się pasmem uciech.
Spojrzał na budzik ustawiony na komodzie. Już siódma! A przecież wyraźnie pouczył służącego, że winien bezwzględnie wrócić przed tą godziną; nie pozostawało mu nic innego, jak przeklinać sługę w myślach. Heykal, nawet gdy był sam, nie dawał upustu wściekłości; wyglądał zawsze na osobę beztroską i opanowaną. Jedynie w sarkastycznym uśmiechu, nigdy nieschodzącym mu z warg, zaznaczył się lekki ślad okrucieństwa. Zapalił papierosa, położył się na kanapie, z której po chwili wstał, by po raz kolejny podejść do okna. I znów nic. Popadał w rutynę. Wyobraził sobie, że Siriego rozjechał tramwaj i myśl ta nieco go pokrzepiła. Spóźnienie służącego oznaczało nie tylko niemożność wyjścia z domu, ale także rujnowało spotkanie z Khaledem Omarem, z którym miały go odtąd łączyć nowe i subtelne więzi. Paskudna sytuacja. Karim opowiedział mu o kupcu, opisując niezwykłe okoliczności, w których zrodziła się ich przyjaźń, i Heykal nabrał wielkiej ochoty, żeby poznać tego człowieka. Dotychczas odwlekał spotkanie, wpierw bowiem chciał zdobyć kilka informacji o jego upodobaniach. Być może przewidywał, że pewnego dnia może potrzebować pomocy, czekał więc na odpowiedni moment, żeby się z nim zaznajomić. W każdym razie doszedł do wniosku, że Khaled Omar byłby cennym wspólnikiem w obmyślonym i kierowanym przez niego szyderczym przedsięwzięciu. Ze zwierzeń Karima dowiedział się, że kupiec jest wrogiem wszelkich politycznych spisków. Nienawidził polityków, uważał ich za wstrętniejszych od psów; nie od psów żywych, ale od psów zdechłych i cuchnących. Tajne sprzysiężenie, do którego zamierzał go skaptować, winno więc zyskać aprobatę tego człowieka; Heykal nie planował bowiem zdobycia władzy ani bombowych zamachów na gubernatora.
Gubernator był jednym z symboli powszechnego oszustwa, być może symbolem najbardziej groteskowym. Heykal znał go z widzenia, kilka razy spotkał go bowiem w miejskim kasynie, otoczonego wianuszkiem najzagorzalszych sługusów. Tworzyli ponurą świtę; tańczyli wokół niego jak lokaje i słuchali z namaszczeniem bredni, które wypowiadał tonem wyroczni. Heykala zafascynowała bezczelna głupota tego typa, gubernator wzbudził w nim prawdziwą namiętność. Poziom tragicznej bezmyślności, na jaki zdołał się wznieść, zasługiwał na podziw. Wzorowo wręcz uosabiał rządzącą światem tępotę. Heykala przerażało czasami, że ów człowiek budził w nim tak wielką, bez mała wyuzdaną, fascynację; odnosił wrażenie, że mianowano go gubernatorem tylko po to, aby spełnić jego, Heykala, zachcianki. Każdy dzień przynosił kolejne dowody na to, że gubernator swoimi inicjatywami i wypowiedziami publicznymi starał się mu dogodzić i dać powód do nowych żartów. Wywiązywał się z roli pajaca z niezwykłą sumiennością, jak gdyby domyślał się, że swoimi bezsensownymi poczynaniami sprawia radość jednemu ze swych poddanych. Jakże Heykal miałby nie kochać takiego człeka? Zamordowanie go byłoby bluźnierstwem. Tego właśnie nie potrafili pojąć ci zacietrzewieni rewolucjoniści, którzy zwalczali gubernatora otwarcie, dając mu tym samym asumpt do traktowania własnej osoby serio. Heykal uważał, że zbrodnie możnowładców są tak jaskrawe, że nie ma potrzeby rozgłaszania ich wszem i wobec. Nawet dziecko by je zauważyło.
Znów skierował się w stronę okna, ale zatrzymał się, usłyszawszy odgłosy dobiegające z korytarza. Złość na służącego minęła jak nożem uciął; poczuł się uratowany. Po kilku sekundach jego oczom ukazał się Siri niosący osławiony garnitur.
– Nie można na tobie polegać!
Służący zwrócił ku panu zaspaną twarz, na której malowała się fatalistyczna rezygnacja. Aczkolwiek nigdy nie stosował środków odurzających, wyglądał jak ćpun trapiony wiecznym głodem narkotykowym. Miał półprzymknięte oczy i zdawał się pogrążony w drzemce, w czym nie przeszkadzała mu jego pionowa postawa. Nierozerwalne więzi, jakie zadzierzgnął ze snem w chwili narodzin, predestynowały go do nieróbstwa i wspaniałomyślności. Nie otwierając oczu, odezwał się łagodnym głosem:
– Książę, to nie moja wina. Okoliczności…
– Już ja ci dam okoliczności, przeklęty draniu! Spóźnię się przez ciebie na ważne spotkanie.
– Przykro mi to słyszeć, książę – odparł Siri, unosząc jedną powiekę. – Ale okoliczności…
– Jeśli się nie zamkniesz, zaduszę – wypalił Heykal. – Połóż garnitur na kanapie.
Siri nie odpowiedział, pokiwał tylko głową, aby podkreślić, że nie zasłużył sobie na takie traktowanie. Niebywale ostrożnie, z somnambuliczną powolnością złożył swoje cenne brzemię na kanapie, po czym przykucnął w kącie pokoju, w oczekiwaniu, aż jego pan raczy się doń odezwać. Heykal nie zwracał już na niego uwagi. Stanął przed szafą z lustrem i zaczął się ubierać, szczęśliwy, że pozbył się frasunku. Nie potrafił się długo gniewać na służącego. Siri wyglądał wprawdzie na skończonego osła, był jednak obdarzony niepoślednimi zaletami. Heykal powierzył mu troskę o wszelkie sprawy materialne. Zdarzało się, że przez kilka tygodni nie dawał mu ani grosza, a mimo to Siri prowadził gospodarstwo, jakby pieniądze w ogóle nie istniały. W porze posiłków zawsze podawał coś na stół. Nikt nie wiedział, skąd brał na to środki. Heykal podejrzewał, że raczyli się produktami, które jego sługa podprowadzał z pobliskich targowisk, i był głęboko przekonany, że Siri lada dzień wyląduje w więzieniu. Zdarzało się czasem, że służący przybierał uczoną minę i mówił o pieniądzach jako czymś niezbędnym i wielce człowiekowi przydatnym. Wygłaszał ten sąd, jak gdyby zwierzał się z odkrycia filozoficznego, banalnego wprawdzie, niemniej ważkiego. To dyskretne napomknienie o kłopotach finansowych nie pozostawało bez echa. Słysząc je, Heykal pojmował, że służący wyczerpał już wszelkie zasoby. Proponował mu wówczas skromną sumę pieniędzy; Siri wzdragał się początkowo przed jej przyjęciem, mówiąc, że głód nie zagląda im jeszcze w oczy, w związku z czym nie ma z tym pośpiechu. Heykal nalegał, unosił się gniewem, aż wreszcie Siri, z wyraźną niechęcią, godził się przyjąć oferowaną kwotę.
Widząc, że jego pan wciąż stoi do niego plecami i ubiera się, obywając bez jego usług, przestał się zadowalać kiwaniem głowy i zaczął coś mamrotać pod nosem. Wyglądało to tak, jakby odpowiadał na oskarżenia formułowane przez niewidzialne postacie, które ośmieliły się podać w wątpliwość jego lojalność. Heykal pozwolił mu przez chwilę biadolić, aż w końcu się zdenerwował.
– Co znowu?
– Książę, to niesprawiedliwe!
– Co takiego? Nie dość, że omal się przez ciebie nie spóźniłem, muszę jeszcze wysłuchiwać twoich lamentów!
– Tak, książę. Niesprawiedliwe. Nie powinieneś gniewać się na mnie. Spóźniłem się, zgoda, ale nie z mojej winy. Musiałem ratować honor naszego domu!
– Honor naszego domu! Co ty pleciesz? Idź się prześpij w kuchni i daj mi święty spokój!
– Nie jestem senny. Muszę ci najpierw wszystko opowiedzieć.
Heykal, który właśnie zapinał koszulę, odwrócił głowę i przyjrzał się służącemu. Wiedział, na co się zanosi. Siri zwykł opowiadać mętne i zawiłe historie, w których trudno się było połapać. Ich smakowite puenty wynagradzały jednak w pełni cierpliwość słuchaczy. Kiedy indziej Heykal z przyjemnością nadstawiłby ucha, ale spieszył się na spotkanie z Khaledem Omarem. Zdusił w sobie pokusę.
– Nie chcę słuchać twoich opowieści – rzekł.
– Na Allaha, błagam cię! Pozwól mi się wytłumaczyć. Nie mogłem postąpić inaczej. Nie chciałbyś przecież, abyśmy stracili twarz w oczach ludzi?
– Co ty bredzisz? Czemu mielibyśmy stracić twarz?
Siri, upewniwszy się, że rozbudził ciekawość swojego pana, przybrał pozę ludowego bajarza, to znaczy usiadł na ziemi, wyklarował głos, po czym omiótł swoje szczupłe audytorium znużonym spojrzeniem.
– Otóż, książę, jak ci zapewne wiadomo, w zakładzie prasowacza Sufiego zwykli się spotykać dzielnicowi notable. Przesiadują tam całymi dniami i wiodą uczone dysputy, paląc fajkę i sącząc zieloną herbatę. Muszę nadmienić, że darzą mnie prawdziwą estymą. Ci powszechnie szanowani ludzie wiedzą, że służę w twoim domu.
Siri zamilkł i zamknął oczy, jak gdyby opuściło go natchnienie.
– No i co z tego? – zapytał Heykal.
– Książę – podjął Siri – dziś po południu zrozumiałem, że sytuacja jest poważna.
– Jaka znów sytuacja, psi synu?
– Zrozum, książę! Nie mogłem pozwolić, aby pomyśleli, że mamy tylko jeden garnitur. A przecież widzą, że oddaję do prasowania wciąż jeden i ten sam na okrągło. Zaczęli na mnie patrzeć ze współczuciem, a gdy sławiłem bogactwo naszego domu, kiwali z powątpiewaniem głowami. Słowem, nasza reputacja była narażona na szwank. Wymyśliłem historyjkę, żeby zaradzić tej trudnej sytuacji.
– Mów dalej – rzekł Karim, tłumiąc wściekłość. – Teraz jestem już pewien, że się narkotyzujesz.
– Boże broń! Nie gniewaj się, książę! Postanowiłem uciąć wszelkie spekulacje na temat naszej fortuny, dlatego też oznajmiłem tym ludziom, że choć twoja szafa pełna jest po brzegi najkosztowniejszych strojów, szczególnie upodobałeś sobie właśnie ten garnitur, przypomina ci on bowiem pewną miłosną przygodę, która złamała ci serce. Wyjawiłem im, że założyłeś ten garnitur na pierwszą schadzkę z cudowną kobietą, największą miłością twojego życia. Niestety, ukochana zmarła, pogrążając cię w niewysłowionym żalu. Nie potrafisz o niej zapomnieć, a garnitur wywołuje w tobie najsłodsze wspomnienia. To wszystko, książę! Przyznasz, że w niczym ci nie uchybiłem.
– Opowiedzenie tych bredni zajęło ci aż tyle czasu?
– Nie chcieli mnie puścić, książę! Chcieli znać wszystkie szczegóły twojej miłostki. Jak miała na imię ta kobieta? Na co umarła? Czy zdążyliście się pobrać? Zasypali mnie gradem pytań, na które musiałem odpowiedzieć. Udało mi się wyrwać dopiero wtedy, gdy obiecałem im, że następnym razem wyłuszczę im wszystko z detalami.
Siri wyglądał na jeszcze bardziej zaspanego niż zazwyczaj. Wstał, chwycił szczotkę do ubrań i podszedł do Heykala. Był przekonany, że sprawa jest załatwiona, i oczekiwał pochwał swojego pana.
– No i jak, książę? Nie gniewasz się już? – zapytał.
– W porządku – stwierdził Heykal. – Wybaczam ci, choć była to najbardziej idiotyczna historia, jaką kiedykolwiek słyszałem. Na przyszłość zostaw honor naszego domu w spokoju. Przez ciebie omal nie przegapiłem ważnego spotkania.
– Jakże mógłbym się przestać troszczyć o honor naszego domu! – odparł Siri, odmykając już nie jedno, ale oboje oczu, co znamionowało w jego przypadku silne wzburzenie. Nikomu nie pozwolę cię znieważać, książę!
– Podaj mi chusteczkę – uciął dyskusję Heykal, rozumiejąc, że mogłaby się ona ciągnąć w nieskończoność, honor był bowiem konikiem, którego służący dosiadał najchętniej.
Siri wyjął z komody nieskazitelnie białą chusteczkę i podał ją swojemu panu. Heykal bacznie się jej przyjrzał, badając, czy nie ma na niej kurzu, a potem wsunął ją do kieszonki marynarki. Był już gotowy do wyjścia. Po raz ostatni spojrzał na siebie w lustrze i, uznawszy swoją aparycję za nienaganną, skierował się do drzwi.
Ten pośpiech nie przypadł Siriemu do gustu. Nie chciał kończyć tak nagle rozmowy ze swoim panem, zamierzał mu się zwierzyć z kilku myśli powstałych w jego zaspanym umyśle. Rozumiejąc jednak, że Heykal wciąż się na niego boczy, ugiął się przed okrucieństwem losu:
– Jakie są twoje rozkazy, książę? – zapytał posępnie.
– Niczego nie potrzebuję – odparł Heykal. – Zjem kolację na mieście. Możesz iść spać.
Po czym zniknął w głębi korytarza, zostawiając Siriego z rozdziawioną gębą.
Fragment
IV
Heykal, otulony purpurowym szlafrokiem, wstał z kanapy i podszedł – chyba już dziesiąty raz – do okna. Nie wyglądał na rozdrażnionego, poruszał się po pokoju krokiem dystyngowanym, jakiego nie powstydziłby się bywalec królewskich pałaców. Zlustrował ulicę chłodnym i beznamiętnym spojrzeniem pogodzonego z losem fatalisty; przestał już liczyć na powrót Siriego. Służący mógł wrócić dopiero jutro albo nawet za tydzień, tego nie wiedział nikt, a już z pewnością nie Heykal. Wczesnym popołudniem polecił mu zanieść do prasowacza jedyny garnitur, w którym mógł się pokazać bez wstydu. Dochodziła szósta, a Siriego nadal nie było, przepadł jak kamień w wodę. Heykal przeżywał istne katusze, zniknięcie służącego oznaczało areszt domowy. Inne ubrania były znoszone, a wyjście na ulicę w niechlujnym stroju nie wchodziło w rachubę. Taka dbałość o wygląd mogłaby się zdać dziecinadą, ale wyrażała jeden z zasadniczych rysów jego charakteru. Jeśli bowiem młody Karim udawał wielmożę w towarzystwie przygodnych kurewek, Heykal rzeczywiście był wielkim panem; nie zawdzięczał tego fortunie czy pozycji społecznej, ale swej prawdziwie arystokratycznej naturze. Nadzwyczajny sposób, w jaki się stroił, chodził czy mówił, nie był następstwem znojnych ćwiczeń, lecz cechą wrodzoną.
Oddalił się od okna, nie okazując rozgoryczenia; głowę miał podniesioną, jakby stawiał czoło przeciwnościom losu. Siri nierychło się pojawi; zapadł się pod ziemię, a wraz z nim przepadł garnitur. Ów reprezentacyjny garnitur, kupiony przed kilkoma laty, a obecnie, jak mniemał Heykal, wystawiony na najbardziej plamiące przygody, był dla swojego właściciela przedmiotem bezustannej troski. Heykal dbał o niego z wprost maniacką przezornością. Poświęcał sporą część wolnego czasu na zapobiegliwe chronienie go przed najmniejszym pyłkiem kurzu.
Było to ubranie jedyne w swoim rodzaju, z ciemnej zagranicznej tkaniny, uszyte z niebywałą maestrią przez najbieglejszego krawca w kraju. Chociaż Heykal nosił je niemal codziennie, zachowało swój pierwotny kształt, a nawet, z wiekiem, zyskało na uroku. Kosztowało krocie, ale warte było tej ceny, doskonale bowiem spełniało swoją funkcję. Jako dodatek do szlachetnej fizjonomii Heykala stanowiło rękojmię jego zamożności; pozwalało mu uchodzić w najbardziej ekskluzywnych kręgach za młodego człowieka z najlepszego towarzystwa. Zresztą, nie będąc bogatym, Heykal nie był też całkowicie pozbawiony środków utrzymania; niewielka renta z odziedziczonego spłachetka gruntu starczała mu na skromną egzystencję. Nikt nie znał wysokości owej renty; z uwagi na wielkopańskie maniery i dumną postawę brano go przeważnie za właściciela olbrzymiego majątku ziemskiego. Skończył trzydzieści dwa lata, ani razu nie parając się pracą. Wolał się zadowolić szczupłym dochodem, niż kolaborować, choćby tylko epizodycznie, z hordą krwiożerczych bandziorów zaludniających tę planetę. Heykal nie był jednak próżniakiem; niestrudzenie tropił burleskowe aspekty ludzkich poczynań. Znajdował upodobanie w tym błazeńskim świecie. Prawdę mówiąc, gdyby odkrył w nim choćby najmniejszą drobinę rozsądku, byłby tym wielce zasmucony. Kiedy spostrzegał w gazecie informację jako tako sensowną, chorował ze zgryzoty. Rozkoszował się ustawicznym widowiskiem tępego szaleństwa swoich bliźnich; radował się tym spektaklem jak dziecko w cyrku, a życie wydawało mu się pasmem uciech.
Spojrzał na budzik ustawiony na komodzie. Już siódma! A przecież wyraźnie pouczył służącego, że winien bezwzględnie wrócić przed tą godziną; nie pozostawało mu nic innego, jak przeklinać sługę w myślach. Heykal, nawet gdy był sam, nie dawał upustu wściekłości; wyglądał zawsze na osobę beztroską i opanowaną. Jedynie w sarkastycznym uśmiechu, nigdy nieschodzącym mu z warg, zaznaczył się lekki ślad okrucieństwa. Zapalił papierosa, położył się na kanapie, z której po chwili wstał, by po raz kolejny podejść do okna. I znów nic. Popadał w rutynę. Wyobraził sobie, że Siriego rozjechał tramwaj i myśl ta nieco go pokrzepiła. Spóźnienie służącego oznaczało nie tylko niemożność wyjścia z domu, ale także rujnowało spotkanie z Khaledem Omarem, z którym miały go odtąd łączyć nowe i subtelne więzi. Paskudna sytuacja. Karim opowiedział mu o kupcu, opisując niezwykłe okoliczności, w których zrodziła się ich przyjaźń, i Heykal nabrał wielkiej ochoty, żeby poznać tego człowieka. Dotychczas odwlekał spotkanie, wpierw bowiem chciał zdobyć kilka informacji o jego upodobaniach. Być może przewidywał, że pewnego dnia może potrzebować pomocy, czekał więc na odpowiedni moment, żeby się z nim zaznajomić. W każdym razie doszedł do wniosku, że Khaled Omar byłby cennym wspólnikiem w obmyślonym i kierowanym przez niego szyderczym przedsięwzięciu. Ze zwierzeń Karima dowiedział się, że kupiec jest wrogiem wszelkich politycznych spisków. Nienawidził polityków, uważał ich za wstrętniejszych od psów; nie od psów żywych, ale od psów zdechłych i cuchnących. Tajne sprzysiężenie, do którego zamierzał go skaptować, winno więc zyskać aprobatę tego człowieka; Heykal nie planował bowiem zdobycia władzy ani bombowych zamachów na gubernatora.
Gubernator był jednym z symboli powszechnego oszustwa, być może symbolem najbardziej groteskowym. Heykal znał go z widzenia, kilka razy spotkał go bowiem w miejskim kasynie, otoczonego wianuszkiem najzagorzalszych sługusów. Tworzyli ponurą świtę; tańczyli wokół niego jak lokaje i słuchali z namaszczeniem bredni, które wypowiadał tonem wyroczni. Heykala zafascynowała bezczelna głupota tego typa, gubernator wzbudził w nim prawdziwą namiętność. Poziom tragicznej bezmyślności, na jaki zdołał się wznieść, zasługiwał na podziw. Wzorowo wręcz uosabiał rządzącą światem tępotę. Heykala przerażało czasami, że ów człowiek budził w nim tak wielką, bez mała wyuzdaną, fascynację; odnosił wrażenie, że mianowano go gubernatorem tylko po to, aby spełnić jego, Heykala, zachcianki. Każdy dzień przynosił kolejne dowody na to, że gubernator swoimi inicjatywami i wypowiedziami publicznymi starał się mu dogodzić i dać powód do nowych żartów. Wywiązywał się z roli pajaca z niezwykłą sumiennością, jak gdyby domyślał się, że swoimi bezsensownymi poczynaniami sprawia radość jednemu ze swych poddanych. Jakże Heykal miałby nie kochać takiego człeka? Zamordowanie go byłoby bluźnierstwem. Tego właśnie nie potrafili pojąć ci zacietrzewieni rewolucjoniści, którzy zwalczali gubernatora otwarcie, dając mu tym samym asumpt do traktowania własnej osoby serio. Heykal uważał, że zbrodnie możnowładców są tak jaskrawe, że nie ma potrzeby rozgłaszania ich wszem i wobec. Nawet dziecko by je zauważyło.
Znów skierował się w stronę okna, ale zatrzymał się, usłyszawszy odgłosy dobiegające z korytarza. Złość na służącego minęła jak nożem uciął; poczuł się uratowany. Po kilku sekundach jego oczom ukazał się Siri niosący osławiony garnitur.
– Nie można na tobie polegać!
Służący zwrócił ku panu zaspaną twarz, na której malowała się fatalistyczna rezygnacja. Aczkolwiek nigdy nie stosował środków odurzających, wyglądał jak ćpun trapiony wiecznym głodem narkotykowym. Miał półprzymknięte oczy i zdawał się pogrążony w drzemce, w czym nie przeszkadzała mu jego pionowa postawa. Nierozerwalne więzi, jakie zadzierzgnął ze snem w chwili narodzin, predestynowały go do nieróbstwa i wspaniałomyślności. Nie otwierając oczu, odezwał się łagodnym głosem:
– Książę, to nie moja wina. Okoliczności…
– Już ja ci dam okoliczności, przeklęty draniu! Spóźnię się przez ciebie na ważne spotkanie.
– Przykro mi to słyszeć, książę – odparł Siri, unosząc jedną powiekę. – Ale okoliczności…
– Jeśli się nie zamkniesz, zaduszę – wypalił Heykal. – Połóż garnitur na kanapie.
Siri nie odpowiedział, pokiwał tylko głową, aby podkreślić, że nie zasłużył sobie na takie traktowanie. Niebywale ostrożnie, z somnambuliczną powolnością złożył swoje cenne brzemię na kanapie, po czym przykucnął w kącie pokoju, w oczekiwaniu, aż jego pan raczy się doń odezwać. Heykal nie zwracał już na niego uwagi. Stanął przed szafą z lustrem i zaczął się ubierać, szczęśliwy, że pozbył się frasunku. Nie potrafił się długo gniewać na służącego. Siri wyglądał wprawdzie na skończonego osła, był jednak obdarzony niepoślednimi zaletami. Heykal powierzył mu troskę o wszelkie sprawy materialne. Zdarzało się, że przez kilka tygodni nie dawał mu ani grosza, a mimo to Siri prowadził gospodarstwo, jakby pieniądze w ogóle nie istniały. W porze posiłków zawsze podawał coś na stół. Nikt nie wiedział, skąd brał na to środki. Heykal podejrzewał, że raczyli się produktami, które jego sługa podprowadzał z pobliskich targowisk, i był głęboko przekonany, że Siri lada dzień wyląduje w więzieniu. Zdarzało się czasem, że służący przybierał uczoną minę i mówił o pieniądzach jako czymś niezbędnym i wielce człowiekowi przydatnym. Wygłaszał ten sąd, jak gdyby zwierzał się z odkrycia filozoficznego, banalnego wprawdzie, niemniej ważkiego. To dyskretne napomknienie o kłopotach finansowych nie pozostawało bez echa. Słysząc je, Heykal pojmował, że służący wyczerpał już wszelkie zasoby. Proponował mu wówczas skromną sumę pieniędzy; Siri wzdragał się początkowo przed jej przyjęciem, mówiąc, że głód nie zagląda im jeszcze w oczy, w związku z czym nie ma z tym pośpiechu. Heykal nalegał, unosił się gniewem, aż wreszcie Siri, z wyraźną niechęcią, godził się przyjąć oferowaną kwotę.
Widząc, że jego pan wciąż stoi do niego plecami i ubiera się, obywając bez jego usług, przestał się zadowalać kiwaniem głowy i zaczął coś mamrotać pod nosem. Wyglądało to tak, jakby odpowiadał na oskarżenia formułowane przez niewidzialne postacie, które ośmieliły się podać w wątpliwość jego lojalność. Heykal pozwolił mu przez chwilę biadolić, aż w końcu się zdenerwował.
– Co znowu?
– Książę, to niesprawiedliwe!
– Co takiego? Nie dość, że omal się przez ciebie nie spóźniłem, muszę jeszcze wysłuchiwać twoich lamentów!
– Tak, książę. Niesprawiedliwe. Nie powinieneś gniewać się na mnie. Spóźniłem się, zgoda, ale nie z mojej winy. Musiałem ratować honor naszego domu!
– Honor naszego domu! Co ty pleciesz? Idź się prześpij w kuchni i daj mi święty spokój!
– Nie jestem senny. Muszę ci najpierw wszystko opowiedzieć.
Heykal, który właśnie zapinał koszulę, odwrócił głowę i przyjrzał się służącemu. Wiedział, na co się zanosi. Siri zwykł opowiadać mętne i zawiłe historie, w których trudno się było połapać. Ich smakowite puenty wynagradzały jednak w pełni cierpliwość słuchaczy. Kiedy indziej Heykal z przyjemnością nadstawiłby ucha, ale spieszył się na spotkanie z Khaledem Omarem. Zdusił w sobie pokusę.
– Nie chcę słuchać twoich opowieści – rzekł.
– Na Allaha, błagam cię! Pozwól mi się wytłumaczyć. Nie mogłem postąpić inaczej. Nie chciałbyś przecież, abyśmy stracili twarz w oczach ludzi?
– Co ty bredzisz? Czemu mielibyśmy stracić twarz?
Siri, upewniwszy się, że rozbudził ciekawość swojego pana, przybrał pozę ludowego bajarza, to znaczy usiadł na ziemi, wyklarował głos, po czym omiótł swoje szczupłe audytorium znużonym spojrzeniem.
– Otóż, książę, jak ci zapewne wiadomo, w zakładzie prasowacza Sufiego zwykli się spotykać dzielnicowi notable. Przesiadują tam całymi dniami i wiodą uczone dysputy, paląc fajkę i sącząc zieloną herbatę. Muszę nadmienić, że darzą mnie prawdziwą estymą. Ci powszechnie szanowani ludzie wiedzą, że służę w twoim domu.
Siri zamilkł i zamknął oczy, jak gdyby opuściło go natchnienie.
– No i co z tego? – zapytał Heykal.
– Książę – podjął Siri – dziś po południu zrozumiałem, że sytuacja jest poważna.
– Jaka znów sytuacja, psi synu?
– Zrozum, książę! Nie mogłem pozwolić, aby pomyśleli, że mamy tylko jeden garnitur. A przecież widzą, że oddaję do prasowania wciąż jeden i ten sam na okrągło. Zaczęli na mnie patrzeć ze współczuciem, a gdy sławiłem bogactwo naszego domu, kiwali z powątpiewaniem głowami. Słowem, nasza reputacja była narażona na szwank. Wymyśliłem historyjkę, żeby zaradzić tej trudnej sytuacji.
– Mów dalej – rzekł Karim, tłumiąc wściekłość. – Teraz jestem już pewien, że się narkotyzujesz.
– Boże broń! Nie gniewaj się, książę! Postanowiłem uciąć wszelkie spekulacje na temat naszej fortuny, dlatego też oznajmiłem tym ludziom, że choć twoja szafa pełna jest po brzegi najkosztowniejszych strojów, szczególnie upodobałeś sobie właśnie ten garnitur, przypomina ci on bowiem pewną miłosną przygodę, która złamała ci serce. Wyjawiłem im, że założyłeś ten garnitur na pierwszą schadzkę z cudowną kobietą, największą miłością twojego życia. Niestety, ukochana zmarła, pogrążając cię w niewysłowionym żalu. Nie potrafisz o niej zapomnieć, a garnitur wywołuje w tobie najsłodsze wspomnienia. To wszystko, książę! Przyznasz, że w niczym ci nie uchybiłem.
– Opowiedzenie tych bredni zajęło ci aż tyle czasu?
– Nie chcieli mnie puścić, książę! Chcieli znać wszystkie szczegóły twojej miłostki. Jak miała na imię ta kobieta? Na co umarła? Czy zdążyliście się pobrać? Zasypali mnie gradem pytań, na które musiałem odpowiedzieć. Udało mi się wyrwać dopiero wtedy, gdy obiecałem im, że następnym razem wyłuszczę im wszystko z detalami.
Siri wyglądał na jeszcze bardziej zaspanego niż zazwyczaj. Wstał, chwycił szczotkę do ubrań i podszedł do Heykala. Był przekonany, że sprawa jest załatwiona, i oczekiwał pochwał swojego pana.
– No i jak, książę? Nie gniewasz się już? – zapytał.
– W porządku – stwierdził Heykal. – Wybaczam ci, choć była to najbardziej idiotyczna historia, jaką kiedykolwiek słyszałem. Na przyszłość zostaw honor naszego domu w spokoju. Przez ciebie omal nie przegapiłem ważnego spotkania.
– Jakże mógłbym się przestać troszczyć o honor naszego domu! – odparł Siri, odmykając już nie jedno, ale oboje oczu, co znamionowało w jego przypadku silne wzburzenie. Nikomu nie pozwolę cię znieważać, książę!
– Podaj mi chusteczkę – uciął dyskusję Heykal, rozumiejąc, że mogłaby się ona ciągnąć w nieskończoność, honor był bowiem konikiem, którego służący dosiadał najchętniej.
Siri wyjął z komody nieskazitelnie białą chusteczkę i podał ją swojemu panu. Heykal bacznie się jej przyjrzał, badając, czy nie ma na niej kurzu, a potem wsunął ją do kieszonki marynarki. Był już gotowy do wyjścia. Po raz ostatni spojrzał na siebie w lustrze i, uznawszy swoją aparycję za nienaganną, skierował się do drzwi.
Ten pośpiech nie przypadł Siriemu do gustu. Nie chciał kończyć tak nagle rozmowy ze swoim panem, zamierzał mu się zwierzyć z kilku myśli powstałych w jego zaspanym umyśle. Rozumiejąc jednak, że Heykal wciąż się na niego boczy, ugiął się przed okrucieństwem losu:
– Jakie są twoje rozkazy, książę? – zapytał posępnie.
– Niczego nie potrzebuję – odparł Heykal. – Zjem kolację na mieście. Możesz iść spać.
Po czym zniknął w głębi korytarza, zostawiając Siriego z rozdziawioną gębą.
Poinformuj znajomych o tym artykule:
Inne w tym dziale:
- Podnośniki koszowe, usługi dźwigowe. Bydgoszcz REKLAMA
- Żylaki. Leczenie żylaków kończyn dolnych. Bydgoszcz, Inowrocław, Chojnice, Tuchola. REKLAMA
- Ortopeda. Chirurgia ortopedyczna. Medycyna sportowa. Warszawa REKLAMA
- Słownik medyczny angielsko-polski polsko-angielski
- Anatomia miłości - nowe spojrzenie. Co nowego znajdziecie w tym wydaniu?
- Nowa autorska książka mistrza wywierania wpływu
- Najlepiej sprzedająca się książka do psychologii w Stanach Zjednoczonych
- Nowe wydanie najlepiej sprzedającego się podręcznika biologii na świecie
- Koncentracja. Skuteczny trening skupiania uwagi
- Szkolne wyzwania. Jak mądrze wspierać dziecko w dorastaniu?
- Dziesięć rozmów, które musisz przeprowadzić ze swoim synem
- Autoterapia. Pokonaj problemy, stres i lęki
- Św. Hildegarda leczy alergie
- Wszystkie w tym dziale
REKLAMA