Andrzej Niewinny Dobrowolski odbiera nagrodę w konkursie literackim. XI ŚWIATOWE FORUM MEDIÓW POLONIJNYCH Tarnów - Lublin - Warszawa 2-8 września 2003 r.
Być może nawet i słusznie mi doradziło, bo zaczęła się właśnie zbliżać piętnasta, a o piętnastej zero jeden, zmęczony jakby wielogodzinnym oczekiwaniem na odkrytym i nie oszczędzanym przez słońce peronie trzecim, z zagadkową dokładnością tego "zero jeden" miał ruszyć nasz pociąg. Póki co stał i dyszał, ziejąc kłębami wibrującego żaru wiszącego rozedrganą plazmą ponad wystawionymi na pastwę bezlitosnego słońca wagonami. Jakiś nieroztropny, umorusany kolejowym życiem wróbel próbował przysiąść na dachu jednego z nich, lecz wystrzelił natychmiast rykoszetem, niby ostro ścięta tenisowa piłka. Wtedy jeszcze nie przyszło nam do głowy, że ta blacha posiada również drugą stronę. Mieliśmy je póki co wypełnione obrazami zielonych wzgórz Lwowa, po których za pięć godzin spodziewaliśmy się beztrosko spacerować, zaś tam nie było nic o rozżarzonej blasze.
Wyszedłszy z chwilowego chłodu podziemnego przejścia na peron trzeci, spotkaliśmy się z pierwszym zdziwieniem: Bezpośredniego dojścia do pociągu strzegł żołnierz, odrapana z czerwonej i białej farby barierka oraz rdzewiejąca po rogach tablica z ostrym zakazem: "przejścia nie ma". Napisu "MIN NIET" nie dostrzegliśmy, więc nie wiadomo. Żołnierz był, sądząc z broni, polsko-rosyjski. Bagnetem na lufie wskazał nam wejście do blaszanego baraku, gdzie ukryte za drzwiami czyhały dwie grube osobistości w spódnicach posługujące się hasłami: "BILET" oraz "PROSZĘ IŚĆ DALEJ". Rozpisane miały to na role, bo jedna wyraźnie była od biletu, a druga od chodzenia dalej. Przezornie zaczerpnęliśmy po głębokim wdechu chłodniejszego skwaru z zewnątrz i zanurzyliśmy się w cień niewiadomego skrytego za przepierzeniem oddzielającym drugą komorę.
Komory znam przede wszystkim dwie: gazową i celną. Ta była połączeniem obu. Przestrzeń pod ścianami wypełniały podłużne stoły i siedzący za nimi umundurowani na zielono funkcjonariusze płci obojga - resztę mocno skondensowany dezodorant z poczekalni oraz senność. Była wszędzie. Podobna do wiszącego w pozornym bezruchu rozwibrowanego żaru nad dachami wagonów kłębiła się ośliźle, przylegając do rąk, powiek, nóg... Rozparty na zbyt małym dla niego plastykowym krzesełku pierwszy z lewej grubaśny wąsacz w mundurze celnika poddał się jej widać ostatecznie, bo zapiąwszy na wydatnym brzuchu klamkę tłustych dłoni, zwiesił ciężko masywną, ubraną w kożuch czarnej brody perlącą się łysiną potu głowę i po prostu spał.
Nasze wejście spowodowało nieznaczne zainteresowanie czuwającej jeszcze części urzędników, a po omdlałych molekułach resztek dogorywającego powietrza omsknęły się nawet rzucone w spowolnionym tempie jakieś próby nie dotkniętych uśmiechem żartów odnośnie miejsca naszego pochodzenia, na które zaproponowano Australię.
Poproszono nas o wylegitymowanie się paszportami oraz wałczerami, które dokładnie obejrzano, skomentowano i ostemplowano. Odpowiedziano również uprzejmie na pytania dotyczące ewentualnego obowiązku posiadania wizy jak i procedury warunkowej odprawy przedmiotów, z którymi raczej niechętnie rozstawalibyśmy się bez przymusu.
- U nas to już wszystko wolno, proszę państwa, dolary, kamery, aparaty...nic nie kontrolujemy, ale na ich granicy, ho ho...! Podobno ostatnio komuś wracającemu z Kijowa wydłubano złoty mostek, którego nie zgłosił przy wjeździe, tak więc radzimy dokładnie wypełniać deklaracje. Dotyczy to również wwożonych pieniędzy. A wizy nie, nie potrzeba, starczy wałczer.
Moją uwagę na temat upału panującego w baraku skomentowano lakonicznie:
- Co?! Upał?! Tu, u nas?! Ha, ha, ha! Panie, u nas to jest zaledwie lekko ciepło i w dodatku przewiewnie, jak się drzwi na przestrzał odemknie; upał to zobaczy pan w pociągu.
Wyszedłszy z chwilowego chłodu podziemnego przejścia na peron trzeci, spotkaliśmy się z pierwszym zdziwieniem: Bezpośredniego dojścia do pociągu strzegł żołnierz, odrapana z czerwonej i białej farby barierka oraz rdzewiejąca po rogach tablica z ostrym zakazem: "przejścia nie ma". Napisu "MIN NIET" nie dostrzegliśmy, więc nie wiadomo. Żołnierz był, sądząc z broni, polsko-rosyjski. Bagnetem na lufie wskazał nam wejście do blaszanego baraku, gdzie ukryte za drzwiami czyhały dwie grube osobistości w spódnicach posługujące się hasłami: "BILET" oraz "PROSZĘ IŚĆ DALEJ". Rozpisane miały to na role, bo jedna wyraźnie była od biletu, a druga od chodzenia dalej. Przezornie zaczerpnęliśmy po głębokim wdechu chłodniejszego skwaru z zewnątrz i zanurzyliśmy się w cień niewiadomego skrytego za przepierzeniem oddzielającym drugą komorę.
Komory znam przede wszystkim dwie: gazową i celną. Ta była połączeniem obu. Przestrzeń pod ścianami wypełniały podłużne stoły i siedzący za nimi umundurowani na zielono funkcjonariusze płci obojga - resztę mocno skondensowany dezodorant z poczekalni oraz senność. Była wszędzie. Podobna do wiszącego w pozornym bezruchu rozwibrowanego żaru nad dachami wagonów kłębiła się ośliźle, przylegając do rąk, powiek, nóg... Rozparty na zbyt małym dla niego plastykowym krzesełku pierwszy z lewej grubaśny wąsacz w mundurze celnika poddał się jej widać ostatecznie, bo zapiąwszy na wydatnym brzuchu klamkę tłustych dłoni, zwiesił ciężko masywną, ubraną w kożuch czarnej brody perlącą się łysiną potu głowę i po prostu spał.
Nasze wejście spowodowało nieznaczne zainteresowanie czuwającej jeszcze części urzędników, a po omdlałych molekułach resztek dogorywającego powietrza omsknęły się nawet rzucone w spowolnionym tempie jakieś próby nie dotkniętych uśmiechem żartów odnośnie miejsca naszego pochodzenia, na które zaproponowano Australię.
Poproszono nas o wylegitymowanie się paszportami oraz wałczerami, które dokładnie obejrzano, skomentowano i ostemplowano. Odpowiedziano również uprzejmie na pytania dotyczące ewentualnego obowiązku posiadania wizy jak i procedury warunkowej odprawy przedmiotów, z którymi raczej niechętnie rozstawalibyśmy się bez przymusu.
- U nas to już wszystko wolno, proszę państwa, dolary, kamery, aparaty...nic nie kontrolujemy, ale na ich granicy, ho ho...! Podobno ostatnio komuś wracającemu z Kijowa wydłubano złoty mostek, którego nie zgłosił przy wjeździe, tak więc radzimy dokładnie wypełniać deklaracje. Dotyczy to również wwożonych pieniędzy. A wizy nie, nie potrzeba, starczy wałczer.
Moją uwagę na temat upału panującego w baraku skomentowano lakonicznie:
- Co?! Upał?! Tu, u nas?! Ha, ha, ha! Panie, u nas to jest zaledwie lekko ciepło i w dodatku przewiewnie, jak się drzwi na przestrzał odemknie; upał to zobaczy pan w pociągu.
Poinformuj znajomych o tym artykule:
Inne w tym dziale:
- Podnośniki koszowe, usługi dźwigowe. Bydgoszcz REKLAMA
- Żylaki. Leczenie żylaków kończyn dolnych. Bydgoszcz, Inowrocław, Chojnice, Tuchola. REKLAMA
- Ortopeda. Chirurgia ortopedyczna. Medycyna sportowa. Warszawa REKLAMA
- Cuda alternatywnej medycyny
- Złota rybka
- W czym moge pomóc?
- Zdrowie w Nałęczowie
- Gen T/4M pośrednim sygnalizatorem talentu
- Wino
- Drut w spirali
- Zdrowie na budowie
- Wyborowa
- Pamiętnik komiwojażera
- Wszystkie w tym dziale
REKLAMA