List do koleżanki ze szkolnych lat
ANDRZEJ NIEWINNY DOBROWOLSKI
Andrzej Niewinny Dobrowolski
Większość gimnazjalnych koleżanek żony pochodziło z wiosek okalających jej rodzinny Nałęczów. Jedną z nich była Aśka, która pewnego razu pofatygowała się z napisaniem do swojej koleżanki za granicą listu. List jak list, ot, taki sobie, jaki Aśka z wioski koło Nałęczowa statystycznie powinna była napisać. Żonie Adama nie składało się jakoś z odpisaniem i w końcu, jak to ma w zwyczaju, zwróciła się do niego z propozycją:
- Kochaneczku (bo tak ładnie tytułuje mnie na co dzień), wziąłbyś i napisał do tej Aśki parę słów, ja nie bardzo wiem, co jej pisać, a list czeka już od miesiąca.
- Oj, napisz sama. Ja jej przecież prawie nie znam; nie mam pojęcia, co ją może interesować - zainicjowałem pertraktacje, licząc na wymiganie się od zlecenia.
- Napisz cokolwiek; ty już tam potrafisz na pewno coś wymyślić. Ugotuję ci za to kalafiora.
Cóż, byłoby zatajaniem prawdy twierdzenie, że kalafior jako moneta przetargowa waży znacznie więcej, niż wynikałoby to ze zwykłego obliczenia jego masy; po prostu przepadam za kalafiorami. Żona wiedząc o tym doskonale, nie byłaby nacechowana zaradnością płci pięknej, gdyby po swojemu nie potrafiła owej wiedzy wykorzystać. Tak było i tym razem: Siadłem i - mając wolną rękę - list trzask, prask napisałem, kopertę zakleiłem, do skrzynki wrzuciłem, a pytanie o jego treść zagmatwałem, tłumacząc się zapomnieniem pokazania go przed wysyłką. Kalafior został zjedzony, sprawa listu zakończona.
Aż do letnich wakacji w Polsce. Będąc w Nałęczowie, żona któregoś popołudnia, podczas planowania trasy rowerowej wycieczki, wpadła na pomysł złożenia wizyty Aśce w jej podnałęczowskiej wsi. Latem wszystkie polne drogi wokół Nałęczowa są przepiękne, więc na propozycję ochoczo się zgodziłem. O liście, ma się rozumieć, dawno już zapomniałem. Dopiero przybywszy na miejsce, wspomniałem go sobie mgliście, a i to zauważywszy dopiero niezrozumiałą na twarzy żony sympatycznego nauczyciela gimnastyki w miejscowej szkole podstawowej, zdaje się Jurka. Atmosfera była sztywna podczas kawy, na spacerze zwierzyłem się z kawału Jurkowi, a przed wyjazdem dowiedziała się prawdy o liście również adresatka. Oberwało mu się, i owszem, ale żart się udał. A list był taki:
- Kochaneczku (bo tak ładnie tytułuje mnie na co dzień), wziąłbyś i napisał do tej Aśki parę słów, ja nie bardzo wiem, co jej pisać, a list czeka już od miesiąca.
- Oj, napisz sama. Ja jej przecież prawie nie znam; nie mam pojęcia, co ją może interesować - zainicjowałem pertraktacje, licząc na wymiganie się od zlecenia.
- Napisz cokolwiek; ty już tam potrafisz na pewno coś wymyślić. Ugotuję ci za to kalafiora.
Cóż, byłoby zatajaniem prawdy twierdzenie, że kalafior jako moneta przetargowa waży znacznie więcej, niż wynikałoby to ze zwykłego obliczenia jego masy; po prostu przepadam za kalafiorami. Żona wiedząc o tym doskonale, nie byłaby nacechowana zaradnością płci pięknej, gdyby po swojemu nie potrafiła owej wiedzy wykorzystać. Tak było i tym razem: Siadłem i - mając wolną rękę - list trzask, prask napisałem, kopertę zakleiłem, do skrzynki wrzuciłem, a pytanie o jego treść zagmatwałem, tłumacząc się zapomnieniem pokazania go przed wysyłką. Kalafior został zjedzony, sprawa listu zakończona.
Aż do letnich wakacji w Polsce. Będąc w Nałęczowie, żona któregoś popołudnia, podczas planowania trasy rowerowej wycieczki, wpadła na pomysł złożenia wizyty Aśce w jej podnałęczowskiej wsi. Latem wszystkie polne drogi wokół Nałęczowa są przepiękne, więc na propozycję ochoczo się zgodziłem. O liście, ma się rozumieć, dawno już zapomniałem. Dopiero przybywszy na miejsce, wspomniałem go sobie mgliście, a i to zauważywszy dopiero niezrozumiałą na twarzy żony sympatycznego nauczyciela gimnastyki w miejscowej szkole podstawowej, zdaje się Jurka. Atmosfera była sztywna podczas kawy, na spacerze zwierzyłem się z kawału Jurkowi, a przed wyjazdem dowiedziała się prawdy o liście również adresatka. Oberwało mu się, i owszem, ale żart się udał. A list był taki:
Poinformuj znajomych o tym artykule:
Warto wiedzieć
Andrzej Niewinny Dobrowolski - Urodzony w 1945 w Częstochowie, w roku 1968 jako muzyk wyjechał na kontrakt pagartowski do Finlandii. Po przeniesieniu się do Szwecji mieszka tam do dziś. Od lat kilkunastu tłumacz literacki, dziennikarz, felietonista. Autor wydawanych w Polsce przekładów z języka angielskiego, szwedzkiego i duńskiego. Współpracuje z wieloma wydawnictwami krajowymi oraz polonijnymi w Europie, Ameryce i Australii. Członek Stowarzyszenia Dziennikarzy Rzeczpospolitej Polskiej.Zobacz także: www.jestjakjest.com
Inne w tym dziale:
- Podnośniki koszowe, usługi dźwigowe. Bydgoszcz REKLAMA
- Żylaki. Leczenie żylaków kończyn dolnych. Bydgoszcz, Inowrocław, Chojnice, Tuchola. REKLAMA
- Ortopeda. Chirurgia ortopedyczna. Medycyna sportowa. Warszawa REKLAMA
- Cuda alternatywnej medycyny
- Złota rybka
- W czym moge pomóc?
- Zdrowie w Nałęczowie
- Gen T/4M pośrednim sygnalizatorem talentu
- Wino
- Drut w spirali
- Zdrowie na budowie
- Wyborowa
- Szerokie tory
- Wszystkie w tym dziale
REKLAMA