Andrzej Niewinny Dobrowolski
Puszczono muzykę, szwagier nalał do kieliszków, tym razem również sobie. Sven zwolniony z funkcji milczącego konwersanta, z pomocą widelca zajął się przeprowadzaniem szczegółowej analizy bigosu. Erik z Johanssonem, coraz bardziej rozbawieni sytuacją, kontynuowali przerwaną na kilka godzin rozmowę prowadzoną w kolejce do kontroli paszportowej.
- Słuchaj, ja naprawdę z początku myślałem, że oni mnie porwali.
Rozmawiali, jak to się zwykło w mieszanym towarzystwie, po angielsku, co jednak nie zmniejszało zainteresowania pana Sanaba moimi usługami translatorskimi. Zmianie uległa jedynie liczba zaimka:
- Co oni mówią, co oni mówią?
Również pan Zenek, zdoławszy się wreszcie uwolnić od dręczącej go trzeźwości, usiadł obok Erika żądny wiedzy, o czym to też może tego pięknego sierpniowego popołudnia rozmawiać po angielsku dwóch jednakowo nazywających się Szwedów w podkrośnieńskiej wsi Drzewice.
Polonez cieplił się w kieliszkach, Krawczyk śpiewał, zmierzch zapadał.
Weselono się gwarnie i serdecznie. Pani Krysia przyniosła kawę, kolejny słoik kompotu ze śliwek i zakąskę, po czym zajęła się oblekaniem rezerwowych kołder w wykrochmalone poszwy. Johanssonowie otrzymali duży pokój gościnny z wielkim małżeńskim łożem, my mniejsze, jednoosobowe. Budziki zostały nastawione na dziewiątą rano, zaś na dziesiątą wyznaczono czas na rozmowy handlowe.
Gdyby pies informował swego pana nie tylko o pojawianiu się gości, lecz również o tym, co robią, pan Sanab dowiedziałby się, że najdłużej w noc światło paliło się w pokoju Erika oraz Erika.
Następnego ranka wstał ciepły, jasny i słoneczny dzień przedwczesnego w tym roku babiego lata. Kilka delikatnych pajęczynowych nitek zakończyło swoje marzenia o podniebnych podróżach, wpadając w sidła wysuniętej anteny oliwkowego mercedesa. Podczas śniadania na werandzie przystąpiono do ustalania warunków interesu polegającego na dostarczeniu przez firmę pana Sanaba do portu w Göteborgu dziesięciu tysięcy metrów sześciennych tarcicy w postaci desek o szczegółowo określonych wymiarach, klasie i wilgotności za nie mniej szczegółowo określoną sumę jednego miliona dwustu osiemdziesięciu pięciu tysięcy dolarów amerykańskich.
Co do sumy i podstawowych warunków transakcji umówiono się już wcześniej, korespondencyjnie, teraz pozostały właściwie ustalenia techniczne oraz jakościowe. Sven w roli eksperta strony kupującego pilnował, żeby w umowie nie pominięto najdrobniejszej sprawy dotyczącej jakości, sposobu składowania, suszenia i transportowania. Po trzech godzinach dobra wola obu stron zaowocowała odpowiednią ilością koniecznych kompromisów i umowę podpisano.
Pan Sanab otrzymał od Erika w prezencie elektroniczny wilgotnościomierz do drewna w pięknym futerale, nam pani Krystyna wręczyła na pożegnanie ręcznie haftowane lniane obrusy wytwarzane przez krośnieńskich cepeliantów.
- Słuchaj, ja naprawdę z początku myślałem, że oni mnie porwali.
Rozmawiali, jak to się zwykło w mieszanym towarzystwie, po angielsku, co jednak nie zmniejszało zainteresowania pana Sanaba moimi usługami translatorskimi. Zmianie uległa jedynie liczba zaimka:
- Co oni mówią, co oni mówią?
Również pan Zenek, zdoławszy się wreszcie uwolnić od dręczącej go trzeźwości, usiadł obok Erika żądny wiedzy, o czym to też może tego pięknego sierpniowego popołudnia rozmawiać po angielsku dwóch jednakowo nazywających się Szwedów w podkrośnieńskiej wsi Drzewice.
Polonez cieplił się w kieliszkach, Krawczyk śpiewał, zmierzch zapadał.
Weselono się gwarnie i serdecznie. Pani Krysia przyniosła kawę, kolejny słoik kompotu ze śliwek i zakąskę, po czym zajęła się oblekaniem rezerwowych kołder w wykrochmalone poszwy. Johanssonowie otrzymali duży pokój gościnny z wielkim małżeńskim łożem, my mniejsze, jednoosobowe. Budziki zostały nastawione na dziewiątą rano, zaś na dziesiątą wyznaczono czas na rozmowy handlowe.
Gdyby pies informował swego pana nie tylko o pojawianiu się gości, lecz również o tym, co robią, pan Sanab dowiedziałby się, że najdłużej w noc światło paliło się w pokoju Erika oraz Erika.
Następnego ranka wstał ciepły, jasny i słoneczny dzień przedwczesnego w tym roku babiego lata. Kilka delikatnych pajęczynowych nitek zakończyło swoje marzenia o podniebnych podróżach, wpadając w sidła wysuniętej anteny oliwkowego mercedesa. Podczas śniadania na werandzie przystąpiono do ustalania warunków interesu polegającego na dostarczeniu przez firmę pana Sanaba do portu w Göteborgu dziesięciu tysięcy metrów sześciennych tarcicy w postaci desek o szczegółowo określonych wymiarach, klasie i wilgotności za nie mniej szczegółowo określoną sumę jednego miliona dwustu osiemdziesięciu pięciu tysięcy dolarów amerykańskich.
Co do sumy i podstawowych warunków transakcji umówiono się już wcześniej, korespondencyjnie, teraz pozostały właściwie ustalenia techniczne oraz jakościowe. Sven w roli eksperta strony kupującego pilnował, żeby w umowie nie pominięto najdrobniejszej sprawy dotyczącej jakości, sposobu składowania, suszenia i transportowania. Po trzech godzinach dobra wola obu stron zaowocowała odpowiednią ilością koniecznych kompromisów i umowę podpisano.
Pan Sanab otrzymał od Erika w prezencie elektroniczny wilgotnościomierz do drewna w pięknym futerale, nam pani Krystyna wręczyła na pożegnanie ręcznie haftowane lniane obrusy wytwarzane przez krośnieńskich cepeliantów.
Poinformuj znajomych o tym artykule:
Inne w tym dziale:
- Podnośniki koszowe, usługi dźwigowe. Bydgoszcz REKLAMA
- Żylaki. Leczenie żylaków kończyn dolnych. Bydgoszcz, Inowrocław, Chojnice, Tuchola. REKLAMA
- Ortopeda. Chirurgia ortopedyczna. Medycyna sportowa. Warszawa REKLAMA
- Cuda alternatywnej medycyny
- Złota rybka
- W czym moge pomóc?
- Zdrowie w Nałęczowie
- Gen T/4M pośrednim sygnalizatorem talentu
- Wino
- Drut w spirali
- Zdrowie na budowie
- Wyborowa
- Szerokie tory
- Wszystkie w tym dziale
REKLAMA