Cuda alternatywnej medycyny
ANDRZEJ NIEWINNY DOBROWOLSKI
Andrzej Niewinny Dobrowolski
Będąc latem w Kraju, słyszałem autentyczną ponoć anegdotę o moskiewskim specjaliście uzdrawiającym hurtowo alkoholików i palaczy nikotyny w wynajmowanym na tę okazję warszawskim teatrze Buffo. Usadza się tam delikwentów rzędami odpowiednio do przypadłości, a doktor ze sceny załatwia resztę. Pierwsze cztery rzędy wódeczka, od piątego do dziewiątego papierosy. Seans się rozpoczyna, mistrz bierze się do roboty, gdy nagle z szóstego rzędu dochodzi gromki głos zaniepokojonego pacjenta: "Halo! Panie doktorze! Pan uważa, żeby się pan, broń Boże, nie pomylił!! My tu od piątego w górę tylko papierosy!!"
Postanowiłem również i ja skorzystać z dobrodziejstw alternatywnej medycyny i przy okazji urlopu pozbyć się kilku kilogramów nadmiernej części swego istnienia będącej skutkiem wygód, jakimi na co dzień otacza mnie zaradne państwo szwedzkiego dobrobytu. Tym bardziej, że wpadł mi ręce kolorowy tygodnik, w którym udziela porad tytułujący się profesorem pewien rosyjski lekarz. Oprócz pomocy korespondencyjnej profesor przyjmuje pacjentów w przerobionym na gabinet mieszkaniu na czternastym piętrze jednego z warszawskich wieżowców, gdzie prowadzi również odręczną sprzedaż nagranych przez siebie taśm magnetofonowych wpływających leczniczo na alkoholizm, nerwice, otyłość, uzależnienie od nikotyny oraz inne przypadłości trapiące nie za zdrowe postkomunistyczne społeczeństwo. Można tam kupić plastykowe paski z umieszczonymi w ich wnętrzu kawałeczkami czegoś, co według zapewnień profesora jest specjalnie ubiegunowionymi magnesami, zioła, broszury i kartki papieru, na których profesor pisze "receptę". Ja na przykład otrzymałem receptę na jodynę wraz z podaną proporcją rozcieńczenia jej wodą.
Mieszkanie upozorowane na gabinet prezentuje się okazale: drzwi na wzór dyrektorskich obite miękko i wypukle, na podłogach sztuczne kolorowe dywany, ściany nie mniej barwnie ozdobione fotograficznymi tapetami o motywach sielsko-tulipanowych. Żona i zarazem asystentka profesora, długonoga atrakcja o czarującym obejściu i uwodzicielskim spojrzeniu, zmiękczając przeuroczo szeleszczącą oschłość nadwiślańskiej odmiany słowiańszczyzny tłumaczy mi, co mam robić, żeby pozbyć się będącego przyczyną nadwagi brzucha.
- No nasz system poljega na tym, żjeby nosić magnjeticzny pasek, sluchać taśmy, pić zioła i nie jeść chljeba.
- A cóż to takiego niedobrego jest w chlebie? - pytam nieco zaczepnie głównie w celu przedłużenia możliwości zachwycania się pięknem Wschodu.
- No widzi pan, chljeb fermentuje w żołądku i powoduje njedobro przemianę matjerii.
W tym miejscu do pokoju wchodzi profesor. Szczupły, szpakowaty mężczyzna średniego wzrostu w początkach dobrze zapowiadającej się siły wieku. Poznałem go od razu, jako że w poczekalni urządzono spory ołtarzyk z dużą, kolorową ikoną za szkłem przedstawiającą mistrza.
Profesor nakazał mi przeniesienie się do pokoju obok, gdzie zostałem usadzony na wąskim krzesełeczku obok biurka. Próbowałem odsunąć się nieco, czując dyskomfort psychiczny z powodu pogwałcenia osobistego terytorium, lecz zostałem natychmiast skarcony:
- Proszę sjedzjeć i nie ruszać się. U nas takie porządki!
Na biurku znajdował się jakiś przyrząd wyglądający na woltomierz oraz stała lampa z wycelowaną prosto w twarz niebieską żarówką. Proszę nie pytać o skojarzenia. Jednak zamiast przesłuchaniem profesor zajął się bez reszty zeznaniami mającymi wyraźny charakter osobistych zwierzeń. Najpierw dość długo mówił o swoim niepowtarzalnym głosie, którego między innymi używa do nagrywania leczących taśm. Potem zeznał, że metoda jego, jak i głos unikalna, jest bardzo skuteczna, co może potwierdzić jeden pacjent z Terespola, który schudł do tego stopnia, że gdy przyjechał z podziękowaniami, profesor nie mógł go poznać. Następnie rozwinął szerzej teorię szkodliwości jedzenia chleba wzbogacając ją o bułki oraz inne potrawy z mąki. Mojego pytania na temat ewentualnej potrzeby odstąpienia od zwyczaju codziennego odmawiania modlitwy Ojcze Nasz, gdzie niestety pojawia się wzmianka o pieczywie, nie dosłyszał albo z innych względów zignorował. Potem dowiedziałem się, że zestaw ziół składa się, owszem, z roślin już stworzonych, ale proporcje ich doboru są nie udostępnianym nikomu wynalazkiem samego profesora. Udane zdziwienie faktem, iż jako naukowiec nie upowszechnia swych odkryć, profesor skwitował nie do końca zrozumiałym przeze mnie komentarzem:
- No, pomocników nam tu nie potrzeba.
Dowiedziałem się jeszcze, że taśmy profesor może nagrywać "wszystkimi językami", że treść na nich nagrana jest w zasadzie bez znaczenia, a liczy się wspomniany unikalny głos profesora oraz że proces mojego chudnięcia będzie energiczniejszy, jeżeli poza noszeniem magnetycznego paska i powstrzymaniem się od jedzenia chleba uprawiał będę jednocześnie gimnastykę. Po tych wyjaśnieniach profesor zadał mi jedno, jedyne pytanie dotyczące wszak nie mnie, a siedzącej w poczekalni młodej kobiety. Konkretnie interesowało go, czy jest ona moją żoną. Nie bez dumy odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że tak.
- No u niej tarczica nie jest w porządku.
Zdziwiłem się, skąd profesor może to wiedzieć.
- No ja ją widzial jak wchodzil.
- A czy nagrywa pan również taśmy uzdrawiające tarczycę?
- No mnie trzeba by ją najpierw dokładnie przebadać. O, tym tutaj instrumentem - powiedział wskazując na woltomierz.
Zaniepokojony tarczycą żony wyszedłem do poczekalni przekazując jej złą wiadomość. Z początku rozbawiona, dała się jednak namówić na "dokładne badanie", które według jej relacji wyglądało mniej więcej tak: Małą obejmką na dłoni została podłączona do wspomnianego aparatu wielkości paczki masła. Spoczywająca w okienku wskazówka lekko drgnęła, po czym wychyliła się nieco w prawo.
- No tak, tak, tarczica nie jest w porządku. Ale i ljewa nerka nie jest w porządku. I trzustka też niedobra. Pani mąż jak wychodzil, nie zamknął dobrze drzwi. Proszę, niech pani je zamknie.
Żona wykonała polecenie, profesor w tym czasie zapisywał jakieś cyfry w notesie. Siadła z powrotem na krzesełku i czeka. Profesor skończył pisać i wrócił do obserwacji instrumentu.
- No ja widzę, że u pani seksualna patologia jest też. Czi orgazmy są?
- Pan zapomniał połączyć mnie na nowo z aparatem - stwierdziła żona.
- A no tak, no tak - nie speszony niczym, próbował ponownie nałożyć klamrę na dłoń żony.
Czy taśmy na orgazm też są do nabycia, żona nie zdążyła się już dowiedzieć, jako że w tym momencie bez pytania o pozwolenie po prostu opuściła gabinet. Nie wypadało mi nic innego, niż wyjść za nią. Szczególnie, że swoją sprawę załatwiłem mając w głowie wskazówki profesora zaś w kieszeni nabytą za równowartość trzystu koron magnetofonową taśmę, pasemko plastyku z kilkoma wypukłościami "specjalnie ubiegunowionych" magnesików i pięć deka tajemniczych ziół.
Wróciwszy do domu z całą powagą zacząłem wcielać polecenia profesora w życie. Wprawdzie plastykowa torebka z taśmą, magnesami i ziołami zawieruszyła się gdzieś po drodze, ale instrukcje co do chleba i gimnastyki potraktowałem serio. Zacząłem biegać, wykupiłem roczny abonament wstępu na osiedlowy basen, przestałem używać windy, a w piwnicy pod starą sofą odnalazłem przez lata nie używany rower. Dziś, po prawie sześciu miesiącach od tamtego czasu, schudłem wiele kilogramów. Wprawdzie żona pokpiwa niekiedy z moich osiągnięć, lecz ja twierdzę uporczywie, że jeśli czegoś jest więcej niż jeden, to znaczy, że jest wiele. Nawet jeśli - jak to się ma w przypadku moich wielu kilogramów - od jednego jest ich więcej zaledwie o jeden. Na razie. W przyszłym tygodniu zamierzam się zapisać na siłownię.
Postanowiłem również i ja skorzystać z dobrodziejstw alternatywnej medycyny i przy okazji urlopu pozbyć się kilku kilogramów nadmiernej części swego istnienia będącej skutkiem wygód, jakimi na co dzień otacza mnie zaradne państwo szwedzkiego dobrobytu. Tym bardziej, że wpadł mi ręce kolorowy tygodnik, w którym udziela porad tytułujący się profesorem pewien rosyjski lekarz. Oprócz pomocy korespondencyjnej profesor przyjmuje pacjentów w przerobionym na gabinet mieszkaniu na czternastym piętrze jednego z warszawskich wieżowców, gdzie prowadzi również odręczną sprzedaż nagranych przez siebie taśm magnetofonowych wpływających leczniczo na alkoholizm, nerwice, otyłość, uzależnienie od nikotyny oraz inne przypadłości trapiące nie za zdrowe postkomunistyczne społeczeństwo. Można tam kupić plastykowe paski z umieszczonymi w ich wnętrzu kawałeczkami czegoś, co według zapewnień profesora jest specjalnie ubiegunowionymi magnesami, zioła, broszury i kartki papieru, na których profesor pisze "receptę". Ja na przykład otrzymałem receptę na jodynę wraz z podaną proporcją rozcieńczenia jej wodą.
Mieszkanie upozorowane na gabinet prezentuje się okazale: drzwi na wzór dyrektorskich obite miękko i wypukle, na podłogach sztuczne kolorowe dywany, ściany nie mniej barwnie ozdobione fotograficznymi tapetami o motywach sielsko-tulipanowych. Żona i zarazem asystentka profesora, długonoga atrakcja o czarującym obejściu i uwodzicielskim spojrzeniu, zmiękczając przeuroczo szeleszczącą oschłość nadwiślańskiej odmiany słowiańszczyzny tłumaczy mi, co mam robić, żeby pozbyć się będącego przyczyną nadwagi brzucha.
- No nasz system poljega na tym, żjeby nosić magnjeticzny pasek, sluchać taśmy, pić zioła i nie jeść chljeba.
- A cóż to takiego niedobrego jest w chlebie? - pytam nieco zaczepnie głównie w celu przedłużenia możliwości zachwycania się pięknem Wschodu.
- No widzi pan, chljeb fermentuje w żołądku i powoduje njedobro przemianę matjerii.
W tym miejscu do pokoju wchodzi profesor. Szczupły, szpakowaty mężczyzna średniego wzrostu w początkach dobrze zapowiadającej się siły wieku. Poznałem go od razu, jako że w poczekalni urządzono spory ołtarzyk z dużą, kolorową ikoną za szkłem przedstawiającą mistrza.
Profesor nakazał mi przeniesienie się do pokoju obok, gdzie zostałem usadzony na wąskim krzesełeczku obok biurka. Próbowałem odsunąć się nieco, czując dyskomfort psychiczny z powodu pogwałcenia osobistego terytorium, lecz zostałem natychmiast skarcony:
- Proszę sjedzjeć i nie ruszać się. U nas takie porządki!
Na biurku znajdował się jakiś przyrząd wyglądający na woltomierz oraz stała lampa z wycelowaną prosto w twarz niebieską żarówką. Proszę nie pytać o skojarzenia. Jednak zamiast przesłuchaniem profesor zajął się bez reszty zeznaniami mającymi wyraźny charakter osobistych zwierzeń. Najpierw dość długo mówił o swoim niepowtarzalnym głosie, którego między innymi używa do nagrywania leczących taśm. Potem zeznał, że metoda jego, jak i głos unikalna, jest bardzo skuteczna, co może potwierdzić jeden pacjent z Terespola, który schudł do tego stopnia, że gdy przyjechał z podziękowaniami, profesor nie mógł go poznać. Następnie rozwinął szerzej teorię szkodliwości jedzenia chleba wzbogacając ją o bułki oraz inne potrawy z mąki. Mojego pytania na temat ewentualnej potrzeby odstąpienia od zwyczaju codziennego odmawiania modlitwy Ojcze Nasz, gdzie niestety pojawia się wzmianka o pieczywie, nie dosłyszał albo z innych względów zignorował. Potem dowiedziałem się, że zestaw ziół składa się, owszem, z roślin już stworzonych, ale proporcje ich doboru są nie udostępnianym nikomu wynalazkiem samego profesora. Udane zdziwienie faktem, iż jako naukowiec nie upowszechnia swych odkryć, profesor skwitował nie do końca zrozumiałym przeze mnie komentarzem:
- No, pomocników nam tu nie potrzeba.
Dowiedziałem się jeszcze, że taśmy profesor może nagrywać "wszystkimi językami", że treść na nich nagrana jest w zasadzie bez znaczenia, a liczy się wspomniany unikalny głos profesora oraz że proces mojego chudnięcia będzie energiczniejszy, jeżeli poza noszeniem magnetycznego paska i powstrzymaniem się od jedzenia chleba uprawiał będę jednocześnie gimnastykę. Po tych wyjaśnieniach profesor zadał mi jedno, jedyne pytanie dotyczące wszak nie mnie, a siedzącej w poczekalni młodej kobiety. Konkretnie interesowało go, czy jest ona moją żoną. Nie bez dumy odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że tak.
- No u niej tarczica nie jest w porządku.
Zdziwiłem się, skąd profesor może to wiedzieć.
- No ja ją widzial jak wchodzil.
- A czy nagrywa pan również taśmy uzdrawiające tarczycę?
- No mnie trzeba by ją najpierw dokładnie przebadać. O, tym tutaj instrumentem - powiedział wskazując na woltomierz.
Zaniepokojony tarczycą żony wyszedłem do poczekalni przekazując jej złą wiadomość. Z początku rozbawiona, dała się jednak namówić na "dokładne badanie", które według jej relacji wyglądało mniej więcej tak: Małą obejmką na dłoni została podłączona do wspomnianego aparatu wielkości paczki masła. Spoczywająca w okienku wskazówka lekko drgnęła, po czym wychyliła się nieco w prawo.
- No tak, tak, tarczica nie jest w porządku. Ale i ljewa nerka nie jest w porządku. I trzustka też niedobra. Pani mąż jak wychodzil, nie zamknął dobrze drzwi. Proszę, niech pani je zamknie.
Żona wykonała polecenie, profesor w tym czasie zapisywał jakieś cyfry w notesie. Siadła z powrotem na krzesełku i czeka. Profesor skończył pisać i wrócił do obserwacji instrumentu.
- No ja widzę, że u pani seksualna patologia jest też. Czi orgazmy są?
- Pan zapomniał połączyć mnie na nowo z aparatem - stwierdziła żona.
- A no tak, no tak - nie speszony niczym, próbował ponownie nałożyć klamrę na dłoń żony.
Czy taśmy na orgazm też są do nabycia, żona nie zdążyła się już dowiedzieć, jako że w tym momencie bez pytania o pozwolenie po prostu opuściła gabinet. Nie wypadało mi nic innego, niż wyjść za nią. Szczególnie, że swoją sprawę załatwiłem mając w głowie wskazówki profesora zaś w kieszeni nabytą za równowartość trzystu koron magnetofonową taśmę, pasemko plastyku z kilkoma wypukłościami "specjalnie ubiegunowionych" magnesików i pięć deka tajemniczych ziół.
Wróciwszy do domu z całą powagą zacząłem wcielać polecenia profesora w życie. Wprawdzie plastykowa torebka z taśmą, magnesami i ziołami zawieruszyła się gdzieś po drodze, ale instrukcje co do chleba i gimnastyki potraktowałem serio. Zacząłem biegać, wykupiłem roczny abonament wstępu na osiedlowy basen, przestałem używać windy, a w piwnicy pod starą sofą odnalazłem przez lata nie używany rower. Dziś, po prawie sześciu miesiącach od tamtego czasu, schudłem wiele kilogramów. Wprawdzie żona pokpiwa niekiedy z moich osiągnięć, lecz ja twierdzę uporczywie, że jeśli czegoś jest więcej niż jeden, to znaczy, że jest wiele. Nawet jeśli - jak to się ma w przypadku moich wielu kilogramów - od jednego jest ich więcej zaledwie o jeden. Na razie. W przyszłym tygodniu zamierzam się zapisać na siłownię.
Poinformuj znajomych o tym artykule:
Inne w tym dziale:
- Podnośniki koszowe, usługi dźwigowe. Bydgoszcz REKLAMA
- Żylaki. Leczenie żylaków kończyn dolnych. Bydgoszcz, Inowrocław, Chojnice, Tuchola. REKLAMA
- Ortopeda. Chirurgia ortopedyczna. Medycyna sportowa. Warszawa REKLAMA
- Złota rybka
- W czym moge pomóc?
- Zdrowie w Nałęczowie
- Gen T/4M pośrednim sygnalizatorem talentu
- Wino
- Drut w spirali
- Zdrowie na budowie
- Wyborowa
- Szerokie tory
- Pamiętnik komiwojażera
- Wszystkie w tym dziale
REKLAMA