Zaburzenia lękowe z lękiem napadowym. Agorafobia?
DONIESIENIA LISTONOSZA. PSYCHOLOG
Justyna Berndt, psycholog
Pragnę zasięgnąć porady psychologa, gdyż jestem w trudnej sytuacji, jeżeli chodzi o moje problemy nerwowe. Otóż w pierwszej klasie liceum (teraz jestem w trzeciej) zaczęły się moje problemy ze złym samopoczuciem. Często miałam mdłości, ale uznałam, że to naturalna reakcja na stres. Jednak pewnego razu, podczas apelu, mimo że nie było tam stresujących sytuacji, zrobiło mi się nagle niedobrze, gorąco i przytłoczył mnie fakt, że na sali było dużo osób. Szybko musiałam salę opuścić. Od tego momentu zaczęły się poważne problemy, które przekładały się na życie szkolne. Chociaż nie miałam problemów z nauką i nauczyciele bardo mnie chwalili, strasznie bałam się uczestnictwa w lekcji. Robiło mi się bardzo niedobrze i nie byłam w stanie iść na lekcję. Początkowo zasięgnęłam porady gastrologa, gdyż głównym problemem było u mnie złe samopoczucie. Jednak lekarz polecił mi udać się do psychologa, ponieważ stwierdził, że moje złe samopoczucie ma podłoże nerwowe.
Zaczęłam więc regularnie chodzić na terapie. W tym czasie wykonałam wiele badań, aby wykluczyć schorzenia żołądkowe, problemy hormonalne czy ewentualnie niedobory jakichś składników w organizmie. Jednak żadne wyniki nie wykazały niczego niepokojącego. Mój stan się pogarszał, rodzice do szkoły mnie zawozili i odwozili, gdyż nie potrafiłam już wejść do zamkniętego, zatłoczonego autobusu. Miałam problemy z pójściem na lekcje, aż w końcu nie mogłam wejść do samego budynku, a każda próba kończyła się histerią i płaczem. Zostałam więc wysłana do psychiatry i, po jakimś czasie brania leków, mój stan nieco się poprawił. Trwało to jednak mniej więcej półtora miesiąca, przez który nie chodziłam na lekcje, mimo że codziennie rodzice zawozili mnie do szkoły.
Po zapoznaniu nauczycieli z moim przypadkiem i z ich pomocą udało mi się stopniowo zacząć chodzić do szkoły. Jednak każdy dzień był dla mnie katorgą! Siedziałam "nafaszerowana" środkami uspokajającymi i odliczałam czas do końca lekcji. Po powrocie do domu byłam tak zmęczona psychicznie, że sił starczało mi tylko na płakanie. Z trudem udało mi się ukończyć pierwszą klasę.
Postanowiłam zmienić szkołę na taką, gdzie są mniejsze wymagania w nauce i mniejszy rygor, gdyż zarówno psycholog jak i psychiatra za przyczynę mojej choroby uznawali dotychczasową szkołę. Drugą klasę liceum zaczęłam już w nowej szkole i wszystko zaczynało się uspokajać. Poczułam nawet, że nie potrzebuję już leków. Jednak choroba się nawróciła i kolejny miesiąc nie było mnie w szkole.
W chwili obecnej jestem uczennicą trzeciej klasy i przez te dwa lata, odkąd zachorowałam, poznałam swoją chorobę, wiem, że to ja mam na nią wpływ i że wszystko leży w mojej psychice. Czasem uda mi się nawet przezwyciężyć moje ataki nerwicy (silne mdłości, niepohamowane lęki). Jednak, mimo tego, mam okresy, kiedy idąc do szkoły odczuwam coraz to silniejsze mdłości i boję się iść na lekcje w obawach przed zwymiotowaniem.. Chociaż mam świadomość, że to się nigdy nie zdarzyło i nie zdarzy, nie potrafię nad tym zapanować. Nie boję się samych lekcji czy sprawdzianów, ale właśnie tego, że zwymiotuję. Zdarza mi się również przesiedzieć parę godzin w łazience. Lepiej czuję się dopiero po zażyciu leków uspokajających. Gdy mdłości jednak ustają, nie potrafię powstrzymać się od płaczu, nie mogę znieść faktu, że sobie nie radzę, że muszę brać leki, żeby normalnie funkcjonować. Jestem zła na wszystkich wokół, że podczas, gdy ja przeżywam załamanie, oni nawet nie zdają sobie sprawy, jakie to jest uczucie. Część moich nauczycieli jest zapoznana z moim problemem i, jeżeli źle się czuję, mogę uniknąć odpowiedzi, sprawdzianu, wyjść w każdej chwili z klasy. Bardzo mi to ułatwia pójście na lekcje, jednak z drugiej strony strasznie irytuje, że jestem traktowana inaczej, ulgowo.
W tej chwili już nie tylko szkoła jest moim problemem. Nie potrafię wejść do autobusu, którym wcześniej jeździłam bez problemów, przestałam chodzić do kościoła, gdyż kojarzy mi się to z moim pierwszym atakiem nerwicy na zatłoczonej sali, podobnie jest z apelami itp. Przeraża mnie tłum ludzi, jednak spokojniejsza jestem, gdy jest to na przykład jakieś spotkanie czy bankiet, na którym mogę niepostrzeżenie wyjść. Idąc gdzieś zawsze upewniam się, czy jest łazienka, w przeciwnym razie jestem nerwowa i nachodzą mnie mdłości, co często kończy się atakiem. Całe dnie spędzam w domu, gdyż boję się wyjść na spotkanie z przyjaciółmi, na dyskotekę czy do pubu. Psycholog i psychiatra są zaskoczeni, że jeszcze z tego nie wyszłam, mimo że tak długo się leczę i były już okresy poprawy. Sama nie wiem już, czy jest jeszcze coś czego nie zrobiłam, a co może mi pomóc i coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że to już nigdy mi nie minie, że nigdy nie będę potrafiła już normalnie funkcjonować.
Bardzo proszę o pomoc! Adela, lat 18, woj. wielkopolskie
Z informacji przez Panią podanych wnioskuję, że cierpi pani na zaburzenie lękowe w postaci fobii - agorafobię, najprawdopodobniej z lękiem napadowym.
Wierzę, że jest Pani bardzo ciężko, ale cieszę się, że szuka pani dla siebie pomocy i potrafi ją znaleźć. Pani Adelo, korzystała pani z pomocy psychiatry oraz psychologa, jednakże efekty były krótkotrwałe. Odnośnie zaburzeń lękowych najskuteczniejsza jest tutaj terapia poznawczo-behawioralna, często w połączeniu z farmakoterapią. Nauczyła się Pani tego, że np. przebywanie w danym miejscu wywołuje nieprzyjemne doznania jak właśnie napady lęku, wobec tego stara się pani ich unikać, jeśli natomiast zdarzy się pani być w takim miejscu to spodziewa się pojawienia tych właśnie objawów i tak też się dzieje. Terapia poznawczo-behawioralna ma za zadanie stopniowe wygaszanie wyuczonych związków typu: kościół - lęk, klasa - wymioty i tak dalej - w trakcie ćwiczeń. Nie wiem, w jakiej terapii brała Pani udział ani jakie leki przyjmowała, ale myślę, że skoro jeden specjalista nie potrafił pani pomóc, to warto udać się do innego, który będzie miał inny pomysł na leczenie, bardziej skuteczny. Jeśli chodzi o samą farmakoterapię to często jest tak, że po pierwszych oznakach poprawy, pacjent odstawia leki, twierdząc, że skoro lepiej się czuje, to leki nie są mu potrzebne. Niestety, często te pierwsze oznaki poprawy są bardzo złudne, a choroba szybko powraca. Nie wiem, jak to było w Pani przypadku, ale leki należy przyjmować tak długo, jak to zlecił lekarz, bo chodzi o to, aby ten dobry stan się utrwalił.
Zaburzenia lękowe zwykle nie wymagają "dożywotniego" przyjmowania leków, ale są one jednak bardzo pomocne, zwłaszcza w pokonywaniu tego lęku. Z tego co widzę ma Pani praktycznie idealne warunki do funkcjonowania i rzeczywiście - funkcjonuje pani dobrze. Natomiast może zdarzyć się tak, że, dodatkowo przy zaburzeniach lękowych, może pojawić się epizod depresyjny. Myślę, że te wszystkie obawy związane z przyszłością, ze swoją chorobą, skupianie się na swoich przykrych objawach, pesymizm, płaczliwość - to wszystko może świadczyć w jakimś stopniu o takim epizodzie i tym również należy się zająć.
Pani Adelo, wydaje się pani być świadomą swojej choroby, swoich zaburzeń - bardzo dobrze! Wydaje mi się jednak, że zbyt mocno koncentruje się Pani na swoich objawach, na antycypowaniu tych objawów, a to jeszcze wzmaga pani lęk, co tym samym nasila objawy i tak powstaje błędne koło, które - jak wiadomo - trudno przerwać. Myślę więc, że najlepiej będzie, jeśli poszuka Pani innego specjalisty - psychologa, który będzie pracował z panią w konwencji poznawczo-behawioralnej (przy ewentualnej współpracy z psychiatrą), ale proponuje również znaleźć dla siebie takie zajęcie, które pozwoli Pani zrelaksować się i nie myśleć zbyt intensywnie o ewentualnym lęku, zbliżających się wymiotach czy stresujących lekcjach. (jb)
Zaczęłam więc regularnie chodzić na terapie. W tym czasie wykonałam wiele badań, aby wykluczyć schorzenia żołądkowe, problemy hormonalne czy ewentualnie niedobory jakichś składników w organizmie. Jednak żadne wyniki nie wykazały niczego niepokojącego. Mój stan się pogarszał, rodzice do szkoły mnie zawozili i odwozili, gdyż nie potrafiłam już wejść do zamkniętego, zatłoczonego autobusu. Miałam problemy z pójściem na lekcje, aż w końcu nie mogłam wejść do samego budynku, a każda próba kończyła się histerią i płaczem. Zostałam więc wysłana do psychiatry i, po jakimś czasie brania leków, mój stan nieco się poprawił. Trwało to jednak mniej więcej półtora miesiąca, przez który nie chodziłam na lekcje, mimo że codziennie rodzice zawozili mnie do szkoły.
Po zapoznaniu nauczycieli z moim przypadkiem i z ich pomocą udało mi się stopniowo zacząć chodzić do szkoły. Jednak każdy dzień był dla mnie katorgą! Siedziałam "nafaszerowana" środkami uspokajającymi i odliczałam czas do końca lekcji. Po powrocie do domu byłam tak zmęczona psychicznie, że sił starczało mi tylko na płakanie. Z trudem udało mi się ukończyć pierwszą klasę.
Postanowiłam zmienić szkołę na taką, gdzie są mniejsze wymagania w nauce i mniejszy rygor, gdyż zarówno psycholog jak i psychiatra za przyczynę mojej choroby uznawali dotychczasową szkołę. Drugą klasę liceum zaczęłam już w nowej szkole i wszystko zaczynało się uspokajać. Poczułam nawet, że nie potrzebuję już leków. Jednak choroba się nawróciła i kolejny miesiąc nie było mnie w szkole.
W chwili obecnej jestem uczennicą trzeciej klasy i przez te dwa lata, odkąd zachorowałam, poznałam swoją chorobę, wiem, że to ja mam na nią wpływ i że wszystko leży w mojej psychice. Czasem uda mi się nawet przezwyciężyć moje ataki nerwicy (silne mdłości, niepohamowane lęki). Jednak, mimo tego, mam okresy, kiedy idąc do szkoły odczuwam coraz to silniejsze mdłości i boję się iść na lekcje w obawach przed zwymiotowaniem.. Chociaż mam świadomość, że to się nigdy nie zdarzyło i nie zdarzy, nie potrafię nad tym zapanować. Nie boję się samych lekcji czy sprawdzianów, ale właśnie tego, że zwymiotuję. Zdarza mi się również przesiedzieć parę godzin w łazience. Lepiej czuję się dopiero po zażyciu leków uspokajających. Gdy mdłości jednak ustają, nie potrafię powstrzymać się od płaczu, nie mogę znieść faktu, że sobie nie radzę, że muszę brać leki, żeby normalnie funkcjonować. Jestem zła na wszystkich wokół, że podczas, gdy ja przeżywam załamanie, oni nawet nie zdają sobie sprawy, jakie to jest uczucie. Część moich nauczycieli jest zapoznana z moim problemem i, jeżeli źle się czuję, mogę uniknąć odpowiedzi, sprawdzianu, wyjść w każdej chwili z klasy. Bardzo mi to ułatwia pójście na lekcje, jednak z drugiej strony strasznie irytuje, że jestem traktowana inaczej, ulgowo.
W tej chwili już nie tylko szkoła jest moim problemem. Nie potrafię wejść do autobusu, którym wcześniej jeździłam bez problemów, przestałam chodzić do kościoła, gdyż kojarzy mi się to z moim pierwszym atakiem nerwicy na zatłoczonej sali, podobnie jest z apelami itp. Przeraża mnie tłum ludzi, jednak spokojniejsza jestem, gdy jest to na przykład jakieś spotkanie czy bankiet, na którym mogę niepostrzeżenie wyjść. Idąc gdzieś zawsze upewniam się, czy jest łazienka, w przeciwnym razie jestem nerwowa i nachodzą mnie mdłości, co często kończy się atakiem. Całe dnie spędzam w domu, gdyż boję się wyjść na spotkanie z przyjaciółmi, na dyskotekę czy do pubu. Psycholog i psychiatra są zaskoczeni, że jeszcze z tego nie wyszłam, mimo że tak długo się leczę i były już okresy poprawy. Sama nie wiem już, czy jest jeszcze coś czego nie zrobiłam, a co może mi pomóc i coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że to już nigdy mi nie minie, że nigdy nie będę potrafiła już normalnie funkcjonować.
Bardzo proszę o pomoc! Adela, lat 18, woj. wielkopolskie
Z informacji przez Panią podanych wnioskuję, że cierpi pani na zaburzenie lękowe w postaci fobii - agorafobię, najprawdopodobniej z lękiem napadowym.
Wierzę, że jest Pani bardzo ciężko, ale cieszę się, że szuka pani dla siebie pomocy i potrafi ją znaleźć. Pani Adelo, korzystała pani z pomocy psychiatry oraz psychologa, jednakże efekty były krótkotrwałe. Odnośnie zaburzeń lękowych najskuteczniejsza jest tutaj terapia poznawczo-behawioralna, często w połączeniu z farmakoterapią. Nauczyła się Pani tego, że np. przebywanie w danym miejscu wywołuje nieprzyjemne doznania jak właśnie napady lęku, wobec tego stara się pani ich unikać, jeśli natomiast zdarzy się pani być w takim miejscu to spodziewa się pojawienia tych właśnie objawów i tak też się dzieje. Terapia poznawczo-behawioralna ma za zadanie stopniowe wygaszanie wyuczonych związków typu: kościół - lęk, klasa - wymioty i tak dalej - w trakcie ćwiczeń. Nie wiem, w jakiej terapii brała Pani udział ani jakie leki przyjmowała, ale myślę, że skoro jeden specjalista nie potrafił pani pomóc, to warto udać się do innego, który będzie miał inny pomysł na leczenie, bardziej skuteczny. Jeśli chodzi o samą farmakoterapię to często jest tak, że po pierwszych oznakach poprawy, pacjent odstawia leki, twierdząc, że skoro lepiej się czuje, to leki nie są mu potrzebne. Niestety, często te pierwsze oznaki poprawy są bardzo złudne, a choroba szybko powraca. Nie wiem, jak to było w Pani przypadku, ale leki należy przyjmować tak długo, jak to zlecił lekarz, bo chodzi o to, aby ten dobry stan się utrwalił.
Zaburzenia lękowe zwykle nie wymagają "dożywotniego" przyjmowania leków, ale są one jednak bardzo pomocne, zwłaszcza w pokonywaniu tego lęku. Z tego co widzę ma Pani praktycznie idealne warunki do funkcjonowania i rzeczywiście - funkcjonuje pani dobrze. Natomiast może zdarzyć się tak, że, dodatkowo przy zaburzeniach lękowych, może pojawić się epizod depresyjny. Myślę, że te wszystkie obawy związane z przyszłością, ze swoją chorobą, skupianie się na swoich przykrych objawach, pesymizm, płaczliwość - to wszystko może świadczyć w jakimś stopniu o takim epizodzie i tym również należy się zająć.
Pani Adelo, wydaje się pani być świadomą swojej choroby, swoich zaburzeń - bardzo dobrze! Wydaje mi się jednak, że zbyt mocno koncentruje się Pani na swoich objawach, na antycypowaniu tych objawów, a to jeszcze wzmaga pani lęk, co tym samym nasila objawy i tak powstaje błędne koło, które - jak wiadomo - trudno przerwać. Myślę więc, że najlepiej będzie, jeśli poszuka Pani innego specjalisty - psychologa, który będzie pracował z panią w konwencji poznawczo-behawioralnej (przy ewentualnej współpracy z psychiatrą), ale proponuje również znaleźć dla siebie takie zajęcie, które pozwoli Pani zrelaksować się i nie myśleć zbyt intensywnie o ewentualnym lęku, zbliżających się wymiotach czy stresujących lekcjach. (jb)
Poinformuj znajomych o tym artykule:
Inne w tym dziale:
- Podnośniki koszowe, usługi dźwigowe. Bydgoszcz REKLAMA
- Żylaki. Leczenie żylaków kończyn dolnych. Bydgoszcz, Inowrocław, Chojnice, Tuchola. REKLAMA
- Ortopeda. Chirurgia ortopedyczna. Medycyna sportowa. Warszawa REKLAMA
- Mój pierwszy kontakt seksualny. Molestowana
- Fascynacja, zauroczenie... Miłość? Wakacyjna przygoda
- Mówi, że mnie nie kocha... Nieszczęśliwa miłość
- Zaburzenia lękowe. Depresja. Nerwica natręctw. Boję się igły
- Pobił mamę! Mój brat nam zagraża. Antyspołeczne zaburzenia osobowości
- Teraz już wiem, że jestem raczej gejem. Homoseksualizm?
- Poznałam przez internet mężczyznę. Zakochałam się. Co ma zrobić?
- Boję się wind, tuneli, restauracji, toalet miejskich... Mam depresję?
- Zaczęły się wizyty Urzędu Skarbowego, potem komornika... Mocno to odczułam.
- Masturbacja. Robię to bardzo często i potrzebuję dodatkowych bodźców w postaci np. pornografii
- Wszystkie w tym dziale
REKLAMA